Andrzej Duda już miał w kieszeni prezydenturę na drugą kadencję. Kwestią otwartą było, jak wysoko wygra w pierwszej turze. Gdyby jakimś cudem potknął się i wyrżnął w urnę, to w drugiej turze by pokonał Kosiniaka, czy innego Hołownię. Ale wszedł do gry krwisty zawodnik w miejsce słupa z krepy – Rafał Trzaskowski. Gość, który został prezydentem Warszawy, podczas gdy Duda walcząc o prezydenturę Krakowa z trudem wcisnął się na podium i został jedynie radnym. To by nie był problem, nawet kwestia niesamodzielności i już legendarnej nijakości by nie musiała być problemem, gdyby nie to, że przez całe pięć lat prezydentury sam Andrzej Duda i jego środowisko polityczne robili wszystko, absolutnie wszystko, żeby zrazić do siebie każdego, kto byłby choćby potencjalnym sojusznikiem. I jeśli za tydzień i potem w drugiej turze przegra, to za tę klęskę będzie odpowiadał każdy pisowski decydent, od poziomu powiatu, przez województwo do ogólnopolskiej wierchuszki.
Andrzej Duda był i jest kandydatem idealnym. Naprawdę. Idealnie wypełnia wszystkie warunki, obojętnie kto by je stawiał. Ostatnio w internecie huczy filmik, gdzie w wirze rozmów z wyborcami przyznaje się nawet do tego, że „też jest gejem”. Serio. Jest jak pomidorówka – każdy ją lubi, przynajmniej w teorii. Przypomnijmy polityczny przepis na to danie.
W wyborach prezydenckich 1990 i 1995 Andrzej Duda biega z plakatami Lecha Wałęsy i robi wszystko, żeby został on głową Rzeczypospolitej. W 2000 roku zasila szeregi Unii Wolności, kolebki przyszłej Platformy Obywatelskiej, ale już pięć lat później intensywnie współpracuje z Prawem i Sprawiedliwością i następnie z prezydentem Lechem Kaczyńskim.
Po Smoleńsku zostaje posłem i europosłem. W 2015 roku startuje w najważniejszym wyścigu z poparciem PiS, co oczywiste, ale również – przed drugą turą – Prawicy Rzeczypospolitej, Unii Polityki Realnej i Samoobrony Odrodzenie. Głosy przekazuje mu również Grzegorz Braun i może liczyć na poparcie wyborców Pawła Kukiza.
Zostaje prezydentem. Kilka miesięcy później PiS wygrywa wybory do Sejmu i Senatu. Nowogrodzka ma wszystko, koronę królów: prezydenta, premiera, marszałków obu izb. I wychodzą wówczas najgorsze instynkty: pazerność, nepotyzm, ignorancja, buta, tupet, pycha. Na każdym poziomie: od gmin i powiatów, gdzie lokalne kacyki poczuły się absolutnie bezkarne i wszechwładne (wiadomo: na zagrodzie szlachcic równy wojewodzie), przez spółki skarbu państwa, do niebywałej arogancji graniczącej z pospolitym chamstwem takich papierowych bulterierów jak marszałek Kuchciński i ci, którym on otworzył drzwi do politycznego zamtuza. Takich Dominików Tarczyńskich, Krystyn Pawłowicz, Sasinów i innych jest w skali ogólnopolskiej i powiatowej mnóstwo. Kiedy premier Beata Szydło mówiła o umiarze i pokorze, to nie były to tylko życzenia i marzenia. To były warunki konieczne, żeby organizm partyjny się nie zdegenerował, a w efekcie nie obumarł. Regularne amputacje co bardziej wykoślawionych członków nie nadążały i nie wystarczały. Skażenie poszło do samego serca systemu.
I teraz mamy efekt. Andrzej Duda walczy o każdy głos, bo może przegrać dosłownie kilkoma głosami w każdej komisji. Winny jego porażce będzie każdy lokalny „Tarczyński”, każdy powiatowy „Sasin” i każda gminna „Pawłowicz”.
Ciekawe, czy działacze i decydenci PiS będą w stanie w swoich mózgach i sercach powiązać porażkę Andrzeja Dudy z błotem, jakim obrzucali „Kukizowców”, Konfederatów, związkowców, żeby nie wspomnieć o nauczycielach, lekarzach, rezydentach, niepełnosprawnych. Czy takiemu Kurskiemu przyjdzie do głowy, jak krecią robotę wykonał? Czy tacy właśnie nienaturalnie nadpobudliwi „Tarczyńscy” kiedyś sobie uświadomią, ile piachu wsypali w szprychy święcie przekonani, że sypią koks do pieca partyjnej lokomotywy?
Tak po ludzku: cieszę się, bo to miłe, jak karma wraca. Tym bardziej, że Andrzej Duda ani w 2015, ani tym bardziej dzisiaj to nie jest mój wymarzony prezydent. Pomidorówka jest moim zdaniem dobra na nudne czasy, a my potrzebujemy dzisiaj czegoś naprawdę wyrazistego w smaku. Wówczas głosowałem na Pawła Kukiza, teraz też mam swojego kandydata.
Ale jest mi równocześnie bardzo przykro i żal, że – tak po ludzku – po prostu to spartoliliście, żołnierze, luzaki i warchoły z Nowogrodzkiej i okolic. Mieliście w rękach narzędzia, żeby zmienić państwo, a nie potrafiliście zmienić nawet samych siebie. Prezesowi zarzuca się zapędy dyktatorskie, a – o ironio – jego królestwo upada przez anarchię i syndrom oblężonej twierdzy.
Paweł Skutecki
Felietony i komentarze nie zawsze odzwierciedlają poglądy i opinie redakcji
One comment
DARIUSZ
20 czerwca, 2020 at 8:41 pm
„Miałeś hamie złoty róg” chciałoby się powiedzieć.