Prowadził osobistą krucjatę przeciwko PRL-owskiej szarości za pomocą kolorowych skarpetek i jazzu, był autorem największego sukcesu wydawniczego lat 60., na starość został konserwatystą – 16 maja mija 100 lat od dnia urodzin Leopolda Tyrmanda.
Pisarz całe życie budował swój własny mit. „Tyrmand antykomunista, Tyrmand katolik, Tyrmand teoretyk jazzu, Tyrmand sprawozdawca sportowy, Tyrmand globtroter, Tyrmand playboy, Tyrmand reakcjonista, Tyrmand bikiniarz, Tyrmand filozof, Tyrmand prekursor mód, Tyrmand autor bestsellerów, Tyrmand pielgrzym, Tyrmand owiana legendą tajemnica” – pisał o nim Tadeusz Konwicki, przedstawiając różne aspekty legendy. Jak wspominał Krzysztof Teodor Toeplitz, autor „Złego” przez całe życie grał postać Leopolda Tyrmanda. „On wymyślił siebie i schował się za tą postacią” – napisał Mariusz Urbanek, autor biografii Tyrmanda.
Urodził się 16 maja 1920 roku w zasymilowanej rodzinie żydowskiej. „Od wczesnych lat skłonny byłem do łagodnej zadumy nad faktami i ich interpretacją, do wyczerpującej wymiany poglądów i wielostronnej argumentacji, zwanej też w Warszawie pyskówką. Były to elementy wrodzonego liberalizmu, umiłowania uroków różnicy zdań, parlamentu, plotki” – podkreślał wspominając dzieciństwo. W 1938 roku Leopold Tyrmand wyjechał do Paryża, gdzie przez rok studiował na wydziale architektury Academie des Beaux-Arts. Wybuch wojny zastał go w Warszawie, skąd przedostał się do Wilna. Rodzice Tyrmanda trafili na Majdanek, ojciec zginął, matka przeżyła wojnę, potem wyemigrowała do Izraela.
Gdy w czerwcu 1940 roku Wilno zajęły wojska radzieckie, Tyrmand podjął pracę w wydawanym po polsku dzienniku „Prawda Komsomolska”, do czego długo się nie przyznawał. Dopiero w 1967 roku wyznał publicznie, że pracował dla komunistycznej gazety.
Jesienią 1940 r. Tyrmand nawiązał kontakty z Armią Krajową, za co w kwietniu następnego roku został aresztowany przez NKWD i skazany na osiem lat więzienia. Jednak już w czerwcu, po ataku Niemiec na Wilno, Tyrmandowi udało się uciec z rozbitego bombami transportu kolejowego. Aby uniknąć identyfikacji jako Żyd, zdobył dokumenty na nazwisko obywatela Francji i zgłosił się na ochotnika na roboty do Niemiec. W III Rzeszy pracował m.in. jako tłumacz, kelner, robotnik kolejowy i marynarz. Pod koniec wojny udało mu się przedostać do Szwecji, gdzie pracował m.in. dla Międzynarodowego Czerwonego Krzyża.
W kwietniu 1946 r. Tyrmand powrócił do Warszawy, gdzie rozpoczął pracę jako dziennikarz – pisywał w „Przekroju”, „Tygodniku Powszechnym”, „Ruchu Muzycznym”. W 1950 r. usunięto go z redakcji „Przekroju” za relację z turnieju bokserskiego, w której skrytykował stronniczość radzieckich sędziów. Trzy lata później zamknięto „Tygodnik Powszechny”, a Tyrmand został obłożony zakazem publikacji.
Frustrację związaną z przymusową bezczynnością pisarz przelał na łamy „Dziennika 1954”. Rok później ukazała się powieść „Zły”, która okazała się nie tylko największym sukcesem literackim Tyrmanda, lecz również największym sukcesem wydawniczym lat 50. w Polsce. Ukazanie się „Złego” postrzegane było też jako zapowiedź odchodzenia od socrealizmu, znak nadchodzącej odwilży październikowej.
Pisarz skorzystał z nieco większej swobody wypowiadania się. Stał się liderem powstającego ruchu jazzowego w Polsce, organizował festiwale i koncerty, wydał też monografię „U brzegów jazzu”. Opublikował powieść „Wędrówki i myśli porucznika Stukułki” oraz zbiór opowiadań „Gorzki smak czekolady Lucullus”.
To także okres największego powodzenia towarzyskiego Tyrmanda. Zawarte w 1955 roku małżeństwo ze studentką ASP Małgorzatą Rubel-Żurowską przetrwało zaledwie kilka lat. Ludwik Jerzy Kern porównywał Tyrmanda z okresu końca lat 50. do Roberta de Niro: „Czarne oczy, czarne włosy, a na nich brylantyna. Dziewczyny atakował ostro jak gladiator. Był jak paw na tym szarym stalinowsko-bolszewickim tle”. Zbigniew Sierpiński zapamiętał, że „ubierał się dokładnie tak, jak wykpiwały to karykatury w +Szpilkach+ czy +Przekroju+. Buty na grubej zelówce. Za krótkie o 10 cm spodnie i skarpetki w paski. Wystający, wygięty w łabędzia krawat z obowiązkowymi palmami atolu Bikini, od którego wzięła się nazwa bikiniarze”. Kolorowe, pasiaste skarpetki Tyrmanda urosły do rangi symbolu samotnej walki jednostki wobec PRL-owskiej szarości, mimo że druga żona pisarza, Barbara Hoff, twierdzi, że autor „Złego” gustował raczej w eleganckich jednobarwnych skarpetach.
Twórczyni Hofflandu długo zachowywała pełna dyskrecję, jeżeli chodzi o wspomnienia związku z Tyrmandem. Szerzej wypowiedziała się dopiero niedawno w rozmowie z Mariuszem Urbankiem, która znalazła się w nowym wydaniu biografii „Zły Tyrmand” (Iskry 2020). Hoff wspomina, że rozstali się z Tyrmandem z pełną życzliwością i troską o dobro drugiej strony. Ich związek wypalił się już wcześniej, decyzja Tyrmanda o pozostaniu na emigracji przypieczętowała decyzję o rozstaniu. Hoff zyskała pozostawiony w Polsce samochód. Ciepło wspomina pisarza także Bogna z „Dziennika 1954”, która po raz pierwszy przedstawiła swoje wspomnienia w książce „Bogna Tyrmanda. Nastolatka, która rozkochała w sobie pisarza” Michała Wójcika (Wielka Litera, 2019).
Po 1958 r., wraz z zaostrzaniem polityki wewnętrznej przez rząd Gomułki, sytuacja stawała się jednak coraz trudniejsza. Cenzura zatrzymywała kolejne powieści, jak „Siedem dalekich rejsów”, odmawiano też wznowień. Ostatnią książką, którą udało się Tyrmandowi opublikować w Polsce, był „Filip” (1961). W tym samym roku Tyrmand podpisał umowę z PIW-em na powieść zatytułowaną „Życie towarzyskie i uczuciowe”. Miało to być jego opus magnum, książka osadzona w realiach warszawskiego środowiska artystycznej inteligencji, które Tyrmand zamierzał przedstawić w krzywym zwierciadle. Pod półfikcyjnymi postaciami bohaterów książki kryły się łatwe do rozszyfrowania autentyczne osoby. Fragmenty książki, będące pamfletem na popularny warszawski salon Ireny Krzywickiej, wydrukowano w tygodniku „Kultura”. Skandal, jaki wywołały te fragmenty, nie przysporzył Tyrmandowi popularności – pisarz miał teraz przeciwko sobie nie tylko władzę, ale i własne środowisko. W marcu 1965 r. po latach starań przyznano mu paszport i Tyrmand wyjechał z Polski. Jak się okazało – na zawsze.
Najpierw podróżował po Europie i Izraelu, potem ruszył do USA, gdzie czekało na niego stypendium. W latach 1967-71 współpracował z renomowanym tygodnikiem „The New Yorker”, wydał też zbiory esejów „Dziennik amerykański” oraz „Zapiski dyletanta”. W epoce kontrkultury i młodzieżowego buntu, Tyrmand stał się zwolennikiem wartości konserwatywnych, publicystą piętnującym tendencje lewicowe. Mottem jego twórczości z tego okresu stało się zdanie: „Przybyłem do Ameryki, aby bronić jej przed nią samą”. Jednak w 1971 „The New Yorker”, a następnie inne wydawnictwa odrzuciły tyrmandowski pamflet na komunizm, wydany po latach jako „Cywilizacja komunizmu”. Tyrmand uznał się za prześladowanego przez „kulturę liberalną” (pisarz uchodzi zresztą za twórcę tego pojęcia) i nawiązał współpracę ze środowiskami konserwatywnymi. Trafił do założonego przez Johna Howarda The Rockford Institute, w 1976 r. rozpoczęli wydawanie miesięcznika „Chronicles of Culture”, który do dziś jest jednym z ważnych głosów amerykańskiego konserwatyzmu. W drugiej połowie lat 70. zredagował ponownie i wydał „Dziennik 1954”.
„Na początku Lolek zakochał się w Ameryce, zachłysnął się swobodą i wolnością, kochał jazz i oto trafił do jego ojczyzny. W dodatku na początku był hołubiony jako przybysz zza żelaznej kurtyny, publikował w prestiżowym +New Yorkerze+. Ale stopniowo Tyrmand przestał się ograniczać do tłumaczenia Ameryce europejskiej historii i zła tkwiącego w komunizmie. Zaczął przybierać moralizatorski ton wobec tutejszego establishmentu. Jak sam napisał, +starał się bronić Amerykę przed nią samą+, to nie przysparzało mu popularności. Współpraca z +New Yorkerem+ skończyła się, gdy tygodnik odrzucił jego tekst +Cywilizacja komunizmu+. A on był uparty, nie chciał kompromisu. Nie zmienił poglądów. To paradoks, że w Polsce postrzegano go jako liberała, w Ameryce – jako konserwatystę” – mówił w rozmowie z PAP Marcel Woźniak, autor biografii Tyrmanda „Moja śmierć będzie jak moje życie” (MG 2016).
Poglądy Tyrmanda w latach 70. ulegały zaostrzeniu. Dawny entuzjasta USA krytykował amerykańskie media, a eks-bikiniarz oburzał się na tandetność Hollywood i rozwiązłość „Playboya”. W sierpniu 1971 ożenił się po raz trzeci – z Marry Ellen Fox, młodą doktorantką iberystyki na Uniwersytecie Yale. W styczniu 1981 urodziły im się dzieci: bliźnięta, Rebecca i Matthew. Tyrmand rozpoczął nowy etap życia – poważnego ojca rodziny. Ich historie opisała Agata Tuszyńska w książce „Tyrmandowie. Romans amerykański” (MG 2012).
„Lolek był optymistą, w przeciwieństwie do mnie. Mawiał, że pesymizm jest łatwy, bo najprościej jest wstać rano, rozejrzeć się i obrazić na cały świat. Optymizm, jego zdaniem, był wyzwaniem, które warto podejmować. Na co dzień był bardzo oszczędny, to on robił zakupy – uwielbiał amerykańskie supermarkety, porównywał ceny, kupował na promocjach. Bardzo ważny był dla niego porządek w domu i często się na mnie złościł o porozrzucane buty czy ubrania. Bywał też dość zaborczy. Jego poglądy na właściwe zachowanie się kobiet były ustalone. Był niewątpliwe wyznawcą podwójnych standardów, bardzo zazdrosny o moje znajomości, sam nieustannie uwodził” – wspominała w rozmowie z PAP Mary Ellen Tyrmand, która z okazji promocji książki odwiedziła Warszawę.
W 1976 roku Tyrmand związał się z Rockford Collage przy Conservative Institute w Illinois, gdzie zajął się wydawaniem pisma „Chronicles of Culture”. Tyrmandowie zamieszkali na prowincji, czego Mary Ellen nieco się obawiała. Z czasem przywykła do spokojniejszego tempa życia, zaczęła pisywać artykuły i recenzje. 6 lutego przyszły na świat bliźnięta – Matthew i Rebecca. Tyrmand był wniebowzięty, osobiście zmieniał pieluchy, karmił, chodził na spacery. Na jesieni 1984 roku przenieśli się do nowego domu, którym dane im było cieszyć się tylko kilka miesięcy. Na wiosnę Tyrmandowie pojechali na Florydę, na pierwsze od lat wakacje. Tam, 19 marca 1985 roku, Tyrmand zmarł na zawał. Jest pochowany na żydowskim cmentarzu w Pinelawn na Long Island.
Mniej znane oblicze Tyrmanda pokazuje opublikowana niedawno korespondencja ze Sławomirem Mrożkiem. Pisarze na emigracji płaszczyznę porozumienia znaleźli nie tylko w nienawiści do komunizmu, ale też w krytyce społeczeństw Zachodu i wyśmiewaniu się z poprawności politycznej. Nie oszczędzają też ojczyzny, a zwłaszcza rodaków. W połowie 1968 r. Tyrmand pisał: „Myślę, że mam za sobą pewne doświadczenia, przez które Ty jeszcze będziesz przechodzić. W pierwszym rzędzie jest to abominacyjny +disgust+ własnym narodem: zaczynam się zastanawiać, czy nie straciłem czterdziestu paru lat na bycie Polakiem?”. Tyrmand przyznaje, że z perspektywy lat jego decyzja o powrocie po wojnie do Polski mogła nie być tą właściwą. „Wróciłem powodowany najtańszymi sentymentami, co nie jest ani rozsądne, ani chwalebne. Chciałem zostać pisarzem i wierzyłem, że nie ma innej ojczyzny jak język”. Sądzi, że gdyby nie był Polakiem, byłoby mu „lepiej, prościej, poręczniej”, a istota polskości polega na swego rodzaju niemożności, impotencji, czego chwilami ma serdecznie dość.
W listach widać, jak pomiędzy pisarzami kształtuje się wspólnota przyjaźni samotnych wojowników, którzy kontakty z kobietami traktują jako stratę czasu, przeznaczonego na uprawianie sztuki i walkę o pryncypia. Mrożek zauważa: „Kiedy myślę o Tobie ukazuje mi się postać samotnego fightera-trapera (…). Odnoszę wrażenie, że walczysz z kobietami. Nie możesz się z nimi pogodzić i nie o to chodzi – powinieneś czy nie – ale o to, że tu już na pewno nie ma wygranej” – pisze autor „Tanga”. Tyrmand rozwija temat: „Zacznijmy od kobiet. Masz rację, ja jestem ich przeciwnikiem, może nawet wrogiem. (…) Niemniej na kobiety, jak słusznie piszesz, trzeba się zgodzić, jest to jedyny sposób na osiągnięcie tzw. wygodnej obojętności, czyli tzw. spokoju. Ja, jak to słusznie widzisz w daleko szerszym sensie, jestem czcicielem porządku. Wobec tego, bez niepotrzebnych egzegez, nigdy nie mogłem się zgodzić na kobietę jako na podmiot. (…) Rzecz ciekawa, że przez całe moje życie kobiety uważały mnie za przyjaciela. To znaczy ich przyjaciela, znającego je, rozumiejącego ich sprawy, w związku z tym oddanego i skłonnego do dalekich przebaczeń” – pisze Tyrmand w 1969 roku, dodając: „Jest gdzieś we mnie ciepłe zrozumienie wroga, jakaś dla niego czułość, i to jest, jak sam dobrze o tym wiesz, życie” – pisał Tyrmand.
Innym źródłem, do którego czytelnicy zyskali niedawno szerszy dostęp, jest tzw. „Zielony notatnik” i inne zeszyty, w których Tyrmand zapisywał myśli podczas pobytu w USA. Ich fragmenty cytuje w „Alfabecie Tyrmanda” (MG 2020) Dariusz Pachocki. „Wszystkie – bez wyjątku – kobiety są takie same i to jest zasadnicza różnica między nimi a mężczyznami, z których każdy jest innym człowiekiem. Wszystkie kobiety są bezmyślne, okrutne, kłamliwe i przewrotne. Może zdarzyć się, że kobieta nie ma jednej z tych cech, czasem dwóch, w niezmiernie rzadkich przypadkach – trzech. Ale nie urodziła się jeszcze kobieta bez żadnej z nich. (…)Kobiety nigdy nie rozumują. Czasami myślą, ale rzadko. Sztuka rozumowania dostępna jest tylko mężczyznom.(…). Nie ma kobiet wiernych, są tylko kobiety niemające okazji” – cytuje Pachocki, który korzystał także z materiałów ze zbiorów Instytutu Pamięci Narodowej, m.in. zachowanych transkrypcji z podsłuchu telefonicznego.
W kwietniu 2019 Sejm RP ustanowił 2020 r. Rokiem Leopolda Tyrmanda. „Leopold Tyrmand, autor kultowej powieści +Zły+ i bezkompromisowego +Dziennika 1954+ był jednym z najbardziej oryginalnych prozaików polskich drugiej połowy XX wieku. W najtrudniejszych czasach zachował wymagającą odwagi niezależność intelektualną” – napisano w uchwale i przytaczano słowa pisarza: „Nie pójdę na żadną służebność myśli, sumienia i egzystencji, nie poprawię sobie niczego w życiu za cenę tego, w co wierzę, co zdaje mi się słuszne i godne mej lojalności”. „Te słowa, notowane do szuflady w czarną stalinowską noc, można uznać za życiowe credo Pisarza” – przypomniano w uchwale. (PAP)