Minister Zdrowia Łukasz Szumowski oznajmił, że będziemy tak długo nosili maseczki, aż… pojawi się szczepionka.
https://www.youtube.com/watch?v=SAxLXax-2yQ
Oczywiście nie miał na myśli samego „pojawienia się”, bo przecież od jej istnienia nic się nie zmieni. Miał na myśli to, że wszyscy zostaniemy zaszczepieni. Większość komentatorów pokiwała głowami z takim wyrazem twarzy, jakby naprawdę rozumiała ból ministra zmuszonego do przekazania tej smutnej wiadomości. Zastanówmy się chwilę, gdyby minister niestety faktycznie utrzymał władzę dłuższy czas, co oznaczałoby w praktyce zastosowanie się do jego tezy.
Załóżmy na moment, że jest możliwa szczepionka na COVID-19. Że może być skuteczna i bezpieczna. Kiedy mogłaby się pojawić w sprzedaży w takiej ilości, żeby faktycznie dało się nas wszystkich uszczęśliwić? Ostatnio w brytyjskim The Times mogliśmy przeczytać, że być może już we wrześniu uda się stworzyć szczepionkę. Świetnie, ale to dopiero początek bardzo długiej drogi. Kolejne etapy testowania zarówno skuteczności, jak i bezpieczeństwa, w normalnej procedurze trwałyby kilka lat. Sytuacja jest niecodzienna, więc dobrze – przymykamy oko na procedury i można rozpocząć masową produkcję już jesienią 2021 roku. Do Polski trafia zimą. Za półtora roku. Za dwa lata.
A co to znaczy, że trafi do Europy, czy wprost do Polski? W normalnej sytuacji procedura jest taka, jak ją opisuje PZH: „Jeżeli zostanie opracowany proces wytwarzania szczepionki, a wyniki kolejnych faz badań klinicznych są zadowalające producent szczepionki przedstawia szczegółową dokumentację dotyczącą charakterystyki szczepionki, procesu jej wytwarzania, wyników badań klinicznych dotyczących bezpieczeństwa i skuteczności w stosownej Instytucji odpowiedzialnej za rejestrację produktów leczniczych. Jeżeli szczepionka przeznaczona jest na rynek europejski jest to Europejska Agencja Leków (Komitet CHMP), jeżeli na rynek krajowy Urząd Rejestracji Produktów Leczniczych Wyrobów Medycznych i Produktów Biobójczych. Załączona dokumentacja jest oceniana pod kątem jakości, bezpieczeństwa i skuteczności przez ekspertów wakcynologów i wydawana jest końcowa decyzja dopuszczenia szczepionki do obrotu. W przypadku szczepionek rejestrowanych w Europejskiej Agencji Leków końcowa decyzja jest wydawana przez Komisję Europejską. Proces oceny szczepionki trwa zwykle od 1 do nawet 2 lat”.
Oczywiście przy histerii mediów, mizerii klasy politycznej i potencjalnym rynku ponad trzydziestu milionów przymusowych klientów da się zastosować wyjątki przewidziane na wystąpienie prawdziwej epidemii i pominięcie tych wszystkich „szczegółów”.
Idźmy w tym fantazjowaniu dalej. Któryś koncernów przy okazji prac nad szczepionką odkrywa także sekret podróży w czasie i faktycznie jesienią tego roku szczepionka jest dostępna w dowolnych ilościach i w przystępnej cenie. Zgodnie obowiązującą w Polsce ustawą, w normalnej sytuacji szczepienia są obowiązkowe, ale w razie epidemii stają się przymusowe. Nieprzetestowany produkt o nieznanym poziomie bezpieczeństwa (bo przecież fakt, że nie występują niepożądane odczyny poszczepienne w krótkim okresie nie oznacza, że nie będą występowały w dłuższej perspektywie) musi budzić opór. Przymus i ogromne ryzyko nigdy nie są zgodną parą, to musi prowadzić do buntu. Oczywiście wiele osób „da się kupić” możliwością przekraczania granicy, korzystania z urzędów i instytucji publicznych. „Paszport zdrowia” czy „wiza epidemiczna” to postulaty pewnych ponadnarodowych środowisk od dłuższego czasu.
O bezpieczeństwie szczepionki przygotowywanej w ogromnym pośpiechu i ze złamaniem standardowych procedur można pisać wiele, ale generalnie chyba każdy przyzna, że to będzie eksperyment na żywym organizmie. A co ze skutecznością? Pomińmy nawet fakt, że ten wirus – tak podobny przecież do grypy – mutuje i będzie mutował. Nie da się wymyślić szczepionki, która będzie za tymi mutacjami nadążała.
Problem ze skutecznością jest jeszcze bardziej złożony. Szczepionka działa na podobnej zasadzie jak przechorowanie – organizm zwalczając wirusa uczy się przed nim bronić, wytwarza przeciwciała. Ozdrowieńcy powinni być bezpieczni. Tyle tylko, że nie są. Przynajmniej nie wszyscy, bo znane są przypadki ponownych zakażeń. To ogromnie komplikuje wydawałoby się prostą kwestię skuteczności szczepionki.
Wróćmy do ministra Szumowskiego. Zdejmiemy maseczki jak się pojawi szczepionka. Realnie patrząc: za dwa lata. „Maseczki” to nie tylko drobna uciążliwość, ale symbol wykrwawiającej się gospodarki. Po dwóch latach nie będzie czego zbierać, a liczba samobójstw i samosądów zdecydowanie przekroczy liczbę ofiar wirusa. Rząd ma tego świadomość? Na jednej szali są zyski producentów maseczek i koncernu farmaceutycznego, który pierwszy wpuści do sprzedaży szczepionkę. Na drugiej jest wszystko inne.