Na początku sezonu trekkingowego szlaki w nepalskich Himalajach zamarły z powodu epidemii. Z kraju ewakuowano już większość turystów. Mieszkańcy wiosek przygotowują się na trzecią – po trzęsieniu ziemi i blokadzie ekonomicznej ze strony Indii – katastrofę w ciągu pięciu lat.
„Znowu jest pusto i cicho” – mówi PAP Tashi Tsering spoglądając na Kandżin Gompę, osadę na końcu szlaku trekkingowego w dolinie Langtangu. Ostre słonce odbija się od niebieskich, blaszanych dachów murowanych schronisk w wiosce położonej na 3800 m n.p.m. w północnym Nepalu, na granicy z Tybetem. Pogoda jest świetna, bo to początek sezonu trekkingowego.
„Brak tylko turystów. Jakby przeszło niewidzialne trzęsienie ziemi, ale bez wstrząsów i lawin” – dodaje po chwili.
„Co zrobić? Jest pusto. Ostatni turyści są właśnie ewakuowani z kraju” – mówi PAP Lakhpa Tamang. Właściciel popularnej piekarni Dordże zamknął biznes już 22 marca. Rząd z powodu epidemii koronawirusa ogłosił ogólnokrajową kwarantannę dwa dni później. Ponad tysiąc turystów utknęło na szlakach w regionie Everestu, Annapurny, Manaslu i doliny Langtangu.
„Piekarnia Dordże, to chyba najlepsze miejsce na szlaku. Dużo czekolady” – mówi PAP Katka, 35-letnia czeska turystka, która kilkukrotnie odwiedzała Langtang. „Jest tutaj też fabryka sera z mleka jaków i wszystko, co człowiek po kilkudniowym trekkingu może sobie wymarzyć na krańcu świata” – wyjaśnia.
„Nepalczycy mają serce na dłoni i potrafią się dostosować do każdej sytuacji” – twierdzi w rozmowie z PAP Stefano Carri z Włoch, który spędził niemal rok chodząc po nepalskich szlakach. „Szybko się uczą tego, czego potrzebuje turysta. W Langtangu produkcji sera uczyli się od Szwajcarów” – zaznacza.
Czterdziestokilkuletni Lakhpa o potężnej posturze i tubalnym głosie jest duszą piekarni w Kandżin Gompie i całej społeczności. Opowiada jak święta Wielkanocne spędzał z klientami piekarni. „Wielkanoc wypada mniej więcej podczas nepalskiego Nowego Roku, więc wszyscy świętujemy po góralsku” – dodaje uśmiechając się szeroko. Niemal w każdym schronisku o tej porze roku gospodarze przygotowują mocny alkohol z ryżu.
„Za pół miesiąca będzie piąta rocznica trzęsienia” – przypomina Tashi, który 25 kwietnia 2015 r. stracił oszczędności życia. Pęd powietrza wytworzony przez schodzącą lawinę, która zmiotła z powierzchni ziemi pobliską wioskę Langtang, zerwała również dach jego domu w górze doliny. „W ciągu dwóch lat z pomocą rodziny, udało mi się postawić nowe schronisko” – opowiada.
„Jak nie trzęsienie ziemi, to blokada, jak nie blokada, to zaraza” – żali się Endra Rai, który prowadzi agencję turystyczną w Katmandu i wysyła grupy m.in. do doliny Langtangu. Kilka miesięcy po trzęsieniu ziemi Indie wprowadziły nieformalną blokadę ekonomiczną, by wpłynąć na politykę wewnętrzną sąsiedniego kraju. „Nie było wtedy paliwa, gazu i zaczynało nawet brakować jedzenia” – wspomina pięciomiesięczny kryzys, który przeciągną się do początku 2016 r.
„Blokada była gorsza od trzęsienia ziemi pod względem ekonomicznym” – ocenia Sumana Shrestha, która pracowała m.in. w amerykańskim sektorze bankowym na Wall Street oraz w konsultingu. „A obecny kryzys może być gorszy od tamtych katastrof. W tej części świata recesja będzie bardzo głęboka” – przekonuje.
Zdaniem Santy Bir Lamy z Nepalskiego Stowarzyszenia Górskiego, które zrzesza firmy organizujące wyprawy górskie, odbudowa sektora turystyki może zająć lata. Według oficjalnych danych w 2018 r., kiedy turystyka zaczynała się odbudowywać po trzęsieniu ziemi i i hinduskiej blokadzie, stanowiła 7,9 proc. nepalskiego PKB. Bezpośrednio w turystyce pracuje milion Nepalczyków.
„Po trzęsieniu ziemi ludzie zaczęli jeszcze częściej wyjeżdżać do pracy za granicą, np. do krajów Zatoki Perskiej” – tłumaczy Tashi Tsering. „Dzięki tym pieniądzom, przy pomocy rodzin mogliśmy odbudować nasze domy. A teraz podobno nie będzie już pracy w Katarze czy Arabii Saudyjskiej. Wszyscy stamtąd wrócili i nie wiadomo, kiedy będą mogli znowu tam pojechać” – martwi się Tsering.
Według oficjalnych danych jedna czwarta PKB pochodzi z pieniędzy wysyłanych do domu przez Nepalczyków pracujących za granicą. Według oficjalnych szacunków stanowią oni blisko 9 proc. populacji kraju.
Lakhpa Tamang mówi, że może będzie trzeba przeczekać w dolinie. „Dolina Langtangu to bejul, czyli jedna z sekretnych, ukrytych dolin na czas wojny i kryzysu, gdzie Tybetańczycy mogli się chronić i jakoś przetrwać” – mówi PAP Shelnang Mugum z klasztoru buddyjskiego Shechen w Katmandu. (PAP)