Przez cały weekend na Nowogrodzkiej trwały ciągłe narady. W dzień i w nocy szefostwo Prawa i Sprawiedliwości zastanawiało się, co zrobić, żeby utrzymać swój stan posiadania. Przeprowadzony w piątek i sobotę sondaż był jasny: z 45-procentami w pierwszej turze Andrzej Duda mógłby przegrać za dwa tygodnie z Hołownią lub Kosiniakiem-Kamyszem, ale raczej Hołownią.
Sondaż Ibrisu chyba był trafny, bo nerwowe ruchy zarówno strony rządowej, jak i opozycji pokazują, że trwa ogromne przesilenie i wszystkie rozstrzygnięcia są możliwe. Na dzisiaj pewne jest to, że kandydat PiS traci poparcie w miarę jak do Polaków dociera kryzys będący konsekwencją obostrzeń epidemicznych. Prezydentowi nie udało się przejąć narracji dotyczącej pomocy państwa. Kolejne tarcze wziął na swoje konto premier.
Po gigantycznym transferze środków na trzynastą emeryturę, 500+ i kolejne odsłony tarczy antykryzysowej, wielu polityków PiS było przekonanych, że wybory prezydenckie są tylko formalnością. Miał temu służyć również brak faktycznej kampanii wyborczej i przychylność mediów w stosunku do ministra Szumowskiego. Ale coś poszło nie tak.
Ludzie mają dosyć obostrzeń, zakazów i zwykłej buty polityków, policjantów i dziennikarzy przekonanych o tym, że „ciemny lud” wszystko kupi. Prezes Jarosław Kaczyński potężnie rozhuśtał całą sceną. Słabowici aktorzy i ci, którzy nie mają się czego chwycić – pospadają. I o to chodzi prezesowi, ale przez tę huśtawkę wyszło na jaw, że praktycznie cała scena jest do wymiany. Mamy dzisiaj do czynienia z sytuacją patologiczną: cztery konstytucyjne władze nie współpracują, tylko walczą ze sobą, a momentami przestają się w ogóle uznawać. Prędzej czy później dojdzie do poważniejszego kryzysu niż tylko termin wyboru prezydenta, ale na razie skupmy się na tym.
Co wiemy na pewno? Z każdym dniem Andrzej Duda ma mniejsze szanse na reelekcję. Władze PiS już wiedzą, że będzie druga tura. Zwiększyć szanse swojego kandydata można tylko w jeden sposób: wcisnąć do drugiej tury możliwe najsłabszego konkurenta. Do wyboru jak widać jest trzech: Hołownia, Kosiniak-Kamysz i Bosak – w tej kolejności sondażowego poparcia.
Hołownia jest przedstawicielem Bóg wie jakich środowisk, sam się kreuje na apolitycznego kandydata z ludu. Tyle tylko, że lud nie wygląda jak prezenter TVN.
Kosiniak-Kamysz, Tygrysek, podczas debaty był najbardziej zaczepnym kandydatem, ale ludzie wciąż pamiętają, kto podnosił wiek emerytalny.
Bosaka coraz więcej osób postrzega jako nadzieję na zmiany, tylko czy już nadszedł jego czas? Tego nie jestem pewny, choć sam kandydat prowadzi najlepszą, najbardziej pracochłonną kampanię.
No i wielki niewiadomy: kandydat PO. Kidawa-Błońska już dawno temu zawiesiła swoją kampanię, choć regularnie pojawiała się na konferencjach prasowych. W debacie również wzięła udział. Dla Andrzeja Dudy z pewnością byłaby to idealna konkurentka w drugiej turze, ale sondaże nie dają jej najmniejszych szans. Czy Platforma wykorzysta okazję i wymieni ją na kogoś innego? Zobaczymy w najbliższym czasie.
Druga tura jest zawsze ruletką. Przekonał się o tym boleśnie Bronisław Komorowski i wiele wskazuje na to, że przekona się także Andrzej Duda. Między trzema kandydatami do dogrywki z urzędującym prezydentem jest różnica raptem kilku procent. Przy niskiej frekwencji – a będzie niska – mogą decydować pojedyncze głosy w każdej komisji. Z jednej strony to piękno demokracji, ale z drugiej – ogromna pokusa do fałszerstw.