Były rzecznik resortu obrony i bliski współpracownik Antoniego Macierewicza nie stawił się jednak w piątek w Sądzie Rejonowym dla m. st. Warszawy. Jak mówił jego adwokat Maciej Marczak, oskarżony pracuje za granicą w słowackiej firmie aktywnie działającej w sprawie Ukrainy.
W piątek, jeszcze przed rozpoczęciem pierwszej rozprawy, obrońca wnioskował o umorzenie postępowania lub zwrot sprawy prokuraturze w celu uzupełnienia. Według adwokata nie doszło w ogóle do sprzedaży przez oskarżonego alkoholu bez zezwolenia. „Z żadnego z dowodów, które zdobyła prokuratura, nie wynika, że oskarżony dokonał sprzedaży – mówił mec. Marczak. Wskazał przy tym, że w akcie oskarżenia nie określono – jego zdaniem – precyzyjnie czynu, miejsca i czasu, w którym miało zostać popełnione przestępstwo.
Sąd nie uwzględnił jednak tych wniosków i postanowił prowadzić proces pod nieobecność Misiewicza.
Przed stołecznym sądem zeznawało w piątek dwóch świadków. Jednym z nich był manager ds. sprzedaży, który przez miesiąc pełnił funkcję prezesa zarządu spółki należącej do Misiewicza. „Za mojej kadencji spółka nic nie wyprodukowała i nie sprzedała. Jedyną moją czynnością wykonaną w roli prezesa było założenie rachunku bankowego” – mówił. Dodał, że wódkę „Misiewiczówka” zna jedynie z mediów społecznościowych.
Zeznania składał też w piątek prawnik, prokurent spółki Misiewicza. „Jako prokurent spółki składałem w jej imieniu wniosek do ministra rozwoju o wydanie zezwolenia na obrót hurtowy alkoholem. Takie zezwolenie zostało udzielone spółce. Wiem też, że zostało udzielone zezwolenie na obrót detaliczny” – mówił prawnik.
Jak zeznał, Misiewicz miał znaczny pakiet udziałów. „Natomiast działalnością spółki kierował w tamtym czasie zarząd, w którym Misiewicza nie było” – dodał.
Proces będzie kontynuowany w maju. Na rozprawie wyznaczonej na 16 maja sąd ma przesłuchać kolejnych świadków.
Akt oskarżenia w tej sprawie trafił do stołecznego sądu w maju ubiegłego roku. Były rzecznik MON został w nim oskarżony o sprzedaż „Misiewiczówki” bez zezwolenia i reklamę tego alkoholu w internecie.
„W okresie od 31 stycznia 2020 r. do 17 września 2020 r. na ogólnodostępnym profilu na portalu twitter.com i stronie internetowej www.misiewiczowka.pl publicznie reklamował wódkę +Misiewiczówka+ poprzez zamieszczenie grafiki oraz opisu, w których rozpowszechniał nazwę producenta, znaki towarowe oraz symbole graficzne, służące popularyzowaniu znaków towarowych napoju alkoholowego” – brzmiało oskarżenie.
Na stronach reklamujących „Misiewiczówkę” informowano, że jest to „pozycja klasy premium białego alkoholu” i „najdelikatniejsza wódka w Polsce”, a jej receptura „oparta jest na starannie pielęgnowanych kłosach pszenicy, bez żadnego opryskiwania i bez dodatków detergentów”. „Kwintesencją oferowanego produktu jest woda źródlana” – brzmiała reklama. Ostatni wpis w mediach społecznościach publikowany był 4 listopada 2020 r.
Misiewicz w 2015 r. został szefem gabinetu politycznego ministra obrony narodowej i rzecznikiem MON, w 2016 r. powołano go też do rady nadzorczej Polskiej Grupy Zbrojeniowej. We wrześniu tego samego roku poprosił ówczesnego ministra obrony Antoniego Macierewicza o zawieszenie w funkcjach w ministerstwie i zrezygnował z posady w PGZ. Miało to związek z publikacją „Newsweeka”, z której wynikało, że Misiewicz miał proponować radnym PO w Bełchatowie przystąpienie do koalicji z PiS, sugerując, że w zamian zapewni im zatrudnienie w państwowej spółce. Sprawę badała prokuratura, która odmówiła wszczęcia śledztwa w listopadzie 2016 r.
W kwietniu 2017 r. został pełnomocnikiem PGZ ds. komunikacji, dwa dni później umowa została rozwiązana za porozumieniem stron ze skutkiem natychmiastowym. Dwa lata później Misiewicz został zatrzymany przez Centralne Biuro Antykorupcyjne w związku z prowadzonym przez prokuraturę w Tarnobrzegu śledztwem dotyczącym niegospodarności, powoływania się na wpływy oraz fałszowania dokumentów przy okazji zawierania umów przez Polską Grupę Zbrojeniową SA. W konsekwencji w czerwcu ub. r. wraz z pięcioma innymi osobami, został oskarżony w tej sprawie o działanie na szkodę PGZ i narażenie spółki na stratę 1,2 mln zł. Grozi mu za to do 10 lat więzienia. Były urzędnik spędził w areszcie pięć miesięcy. Wyszedł na wolność po wpłaceniu 100 tys. zł. poręczenia majątkowego. (PAP)
autor: Mateusz Mikowski