Uciekający uchodźcy w towarzystwie swoich zwierząt jest częstym widokiem na polsko-ukraińskich przejściach granicznych i w punktach recepcyjnych. W większości psy są zdezorientowane, przestraszone gwarem i tłokiem. Najczęściej wtulone są we swoich właścicieli na rękach, a większe wiernie siedzą przy nogach.
Afina jest trzyletnim beaglem. Spędziła dwie doby w podróży, z czego 24 w pociągu z Dniepru do Lwowa. Jak mówi właścicielka psa, w drodze była spokojna i cicha. „Widać, że się bała, ponieważ pierwszy raz jechała pociągiem, ale było dobrze. Mam wrażenie, że dużo rozumie z całej tej sytuacji” – zaznacza 33-letnia Jana, która pracuje w branży IT.
Dodaje, że to nie była komfortowa podróż ze względu na duży tłok. „Wielkim problemem była też toaleta, bo w ciągu doby był tylko jeden dłuższy postój na stacji, tzn. 10 minut. Wtedy konduktor przyszedł i powiedział, że szybko możemy swoje sprawy załatwić na zewnątrz” – żartuje Jana. Teraz razem ze swoim psem wybiera się z Zamościa do Krakowa, gdzie czekają na nią znajomi.
Tania zabrała ze sobą z Żytomierza yorka o imieniu Jessica. Całą drogę w samochodzie spędziła wtulona w ręce swojej właścicielki. W punkcie recepcyjnym w Hrubieszowie (Lubelskie) suczka wydaje się zagubiona i przestraszona tłokiem i gwarem, który panuje na dużej hali sportowej. „Tam mamy jeszcze jej dzieci – 4 małe yorki. Będą brać udział w wystawach psów, bo Jessica jest utytułowaną medalistką” – zaznacza z dumą Tania.
Jej wnuczka pokazuje małe yorki przytulone do siebie w dwóch transporterach. „To Molly, Monika, Boss” – wylicza wnuczka. „I nie pamiętam czwartego imienia z tego wszystkiego” – uśmiecha się. Jak przyznaje, nie wyobraża sobie zostawić zwierząt samych w Żytomierzu.
Opowiada, że na Ukrainie uczy się i pracuje jako farmaceutka w aptece. „Jak tylko zaczęła się wojna, to ludzie w panice wykupywali leki; były ogromne kolejki. Najczęściej brali bandaże, środki opatrunkowe, leki przeciwbólowe i przeciwgorączkowe” – wymienia Olga.
Na Ukrainie zostali jej tata, brat i dziadek, którzy są żołnierzami i walczyli na początku wojny w Czarnobylu. „Na szczęście wszystko jest z nimi dobrze. Planujemy zostać w Polsce, dopóki sytuacja na Ukrainie się nie uspokoi. Może siostra pomoże mi znaleźć jakąś pracę w Polsce na ten czas” – ma nadzieję dziewczyna.
37-letnia Hala pochodzi ze Sławuty w obwodzie chmielnickim. Kobieta wcześniej pracowała kilka miesięcy w przetwórstwie rybnym w Słupsku. Niedługo po tym, jak wróciła na Ukrainę, wybuchła wojna. Teraz ucieka przez Chełm z dwoma córkami, którym towarzyszy pięć małych francuskich buldogów, które właśnie posilają się karmą. „Pieski całą podróż przespały. Nie wyobrażam sobie, żeby ich zostawić na Ukrainie. Kochamy je jak członków rodziny” – zaznacza Hala.
18-letnia Dasza zabrała ze sobą trzy małe kundelki, które właśnie wyprowadza przed punktem recepcyjnym w Lubyczy Królewskiej. Psy nie kryją zadowolenia ze spaceru, radośnie podszczekują. „To jest Phil, Jake i Kuba” – wskazuje kolejno Dasza. Jechali razem w pociągu z Kijowa do Lwowa, a następnie zostali zabrani samochodem przez polskich wolontariuszy.
Dziewczyna studiuje i pracuje na Ukrainie w szkole, gdzie uczy dzieci języka angielskiego. Jej ciocia, z którą przyjechała, jest pracownikiem socjalnym. Po krótkim spacerze, wraca na halę sportową. Tam przy jej materacu, w klatce pod kocem schowany jest jeszcze ktoś. „Tak, wzięłam ze sobą szynszyla” – potwierdza roześmiana. (PAP)
autorka: Gabriela Bogaczyk