Dziś Narodowy Dzień Pamięci „Żołnierzy Wyklętych”. Data, która coraz bardziej zaczyna dzielić. Kim byli ci „wyklęci”, przez niektórych wciąż wyklinani?
Otóż na pewno nie byli aniołami. Byli jak osaczone wilki. Na powojennych gruzach, kiedy Polska jaką znali stała się przeszłością, strzegli swojego dawnego świata i każdego obcego, który się na nim znalazł, zagryzali. Byli częścią polskiego podziemia, które nie wyszło z lasu i poszło swoją drogą. W ówczesnych warunkach oznaczało to pójście na zatracenie.
Skrajnie przemęczeni, coraz częściej nierozumiani przez tych, za których walczyli, marzyli jednocześnie o normalnym domu, żonie i dzieciach. Zaszczuwani przez komunistyczną propagandę, wyłapywani sukcesywnie przez bezpiekę, maltretowani w śledztwach, odchodzili mordowani strzałami w tył głowy, a następnie grzebani w bezimiennych mogiłach.
Niektórzy z nich nie mogą być przykładem, bo historia „wyklętych”, to oprócz blasków, także cienie. Tych ostatnich jest jednak zdecydowanie mniej. Ale mówić trzeba o wszystkich i o wszystkim, bo nic bardziej nie szkodzi sprawie „wyklętych” jak fałsz, niedomówienia czy pudrowanie.
Ich historia broni się sama. Ale tej obronie nie pomaga fakt, że „wyklęci” stają się dzisiaj maczugą polityczną do załatwiania bieżących spraw.
Mało mnie obrusza, co na temat „wyklętych” wygaduje postkomuna i jej akolici. To wciąż ta sama zdarta płyta. Ale to, że miary w sprawie „żołnierzy wyklętych” nie mają ci, którzy ją mieć powinni, irytuje.
Dzisiaj, w dniu pamięci „żołnierzy wyklętych” warto spojrzeć na nich z pełnej perspektywy beznadziejnej sytuacji, w której przyszło im działać.
Maciej Eckardt
Felietony i komentarze nie zawsze odzwierciedlają poglądy i opinie redakcji.