Właśnie teraz na naszych oczach zdychają wszystkie podstawowe zasady, na których opierało się dotychczas nowoczesne społeczeństwo. Przed demokratycznie wybranymi przywódcami stoi historyczny test: czy będą w stanie dla dobra swoich obywateli i swoich ojczyzn, w imię zasad, przeprowadzić radykalną kontrrewolucję w kontekście socialmediów, czy po cichu złożą władzę w ich ręce.
Właśnie teraz urzędującemu wciąż prezydentowi Stanów Zjednoczonych – potężnego mocarstwa, z którego wyszła większość globalnych koncernów działających w sferze socialmediów – odcięto tlen. Lista serwisów, które zablokowały lub zlikwidowały konto Donalda Trumpa jest długa: Twitter, Reddit, Twitch, Google, YouTube, Facebook, Instagram, Snapchat, Apple, Discord, Pinterest, TikTok, Shopify. Obok prezydenta Trumpa konta straciło ponoć kilka tysięcy prawicowych publicystów, działaczy politycznych i komentatorów. To bezprecedensowy atak na wolność słowa przeprowadzony właśnie w imię… wolności. Jak u Orwella, pojęcia zostały przewrócone na drugą stronę i znaczą to, co dotychczas oznaczało ich przeciwieństwo.
Można powiedzieć, że Trump płaci za swoje zaniechania. Od początku kadencji, ba – od zwycięskiej dla niego kampanii wyborczej sprzed czterech lat, zmagał się z bezprawnymi zachowaniami serwisów społecznościowych, które nie zważając na gwarantowaną w USA poprawką do Konstytucji wolność słowa regularnie cenzurowały wpisy lidera amerykańskiej prawicy. Chciał to ma, prawda? No właśnie nie. O ile przyzwyczailiśmy się do czwórpodziału władzy, gdzie media stały się czwartą nogą i ich charakter kontrolny wydaje się być w wolnych, demokratycznych państwach niekwestionowany, to nigdzie na świecie nie udało się okiełznać agresywnie rozstawiającej pozostałe po kątach władzy piątej – mediów społecznościowych, a właściwie ich cenzorskich zapędów. O ile redakcje mediów tradycyjnych podlegają pod prawo danego kraju, włącznie z odpowiedzialnością karną za przekroczenie zasad panujących w konkretnych państwach, to media społecznościowe działają na zasadzie świętych krów. Albo są absolutnie bezkarne i poza jakąkolwiek kontrolą, albo… ich nie ma. Tyle tylko, że na to drugie rozwiązanie dotychczas zdecydowali się wyłącznie przywódcy kilku państw totalitarnych.
W naszej kulturze – opartej na prawie rzymskim – serwisy społecznościowe korzystały pełnymi garściami z zasady świętego prawa własności. Właściciel ma prawo dowolnie kształtować politykę swojej firmy, ma prawo lubić kogo chce i wypraszać tych, których sobie nie życzy, prawda? W XX-wiecznych barach i klubach dżentelmenów to prawo było skuteczne i słuszne. Dzisiaj, kiedy wybory wygrywa się przede wszystkim w serwisach społecznościowych, jest inaczej. Dzisiaj racją stanu każdego demokratycznego państwa jest mieć kontrolę nad serwisami społecznościowymi i zapewnić równy, uczciwy dostęp do nich każdej ze stron politycznego dyskursu. Także – albo przede wszystkim! – tym stronom, z którymi najmniej się zgadza aktualnie panująca opcja polityczna.
Jeśli ekipa, która w Stanach Zjednoczonych dzisiaj najwięcej skorzysta na banowaniu Donalda Trumpa przyklaśnie tym działaniom, to będzie zwyczajnie głupia i krótkowzroczna. Bo tutaj nie chodzi o to, komu aktualnie jest pod rękę z linią polityczną socialmediów, tylko o to, żeby one nie zamykały ust nikomu. Socialmedia nie mogą, nie mają prawa zastępować sądów!
Sprawa nie dotyczy wyłącznie Stanów Zjednoczonych. To samo dzieje się na naszym podwórku, i to na wielu płaszczyznach. Opinia publiczna dowiedziała się niedawno to trwałym usunięciu z Facebooka profilu Janusza Korwin-Mikkego, co jakiś czas YouTube banuje lub odcina od możliwości zarabiania niepokorne redakcje, raz jest to wRealu24, kiedy indziej trafia na Media Narodowe albo Centrum Edukacyjne Powiśle. Polski rząd jak dotychczas nie robi z tym nic, biernie się przygląda. Ale co się dziwić, kiedy jego uwaga jest skupiona na repolonizacji mediów tradycyjnych. To oczywiście też jest ogromnie ważny temat, ale jakby z innej epoki…
Ponoć powstała inicjatywa zbudowania polskiego YouTube’a. Przyklaskuję, trzymam kciuki i chętnie się włączę, ale taka oddolna inicjatywa nie powinna zastępować państwa stojącego na straży poszanowania prawa. A prawo do swobodnego wyrażania opinii jest jednym z najważniejszych praw wolnego człowieka w wolnym kraju. Pozostaje mieć nadzieję, że nowe władze Stanów Zjednoczonych też to wiedzą, tylko ze strachu przed reakcją szefostwa socialmediów udają Greków.
Paweł Skutecki
Felietony i komentarze nie zawsze odzwierciedlają poglądy i opinie redakcji.
One comment
zdzicho
10 stycznia, 2021 at 6:17 pm
Cuszzz*.. media społecznościowe to też media i są elementem IV władzy, czyli V kolumny. Czyjej, tego nikt nie odważy się ani powiedzieć ani precyzyjnie wskazać, stąd sukces tej levi’cowej V kolumny jest pewny. Tą tu witrynkę też mogą zdmuchnąć z dnia na dzień, a konto dowolnego człowieka zablokować. Nie tylko to konto na społecznościówkach, także to bankowe, w związku z czym los Trumpa jest już przesądzony. Dobrze będzie jeśli go nie zabiją.
Przypomnę, że MY stworzyliśmy NARODOWĄ, a jakże, CHMURĘ INFORMATYCZNĄ, którą oddaliśmy GOOGLOWI! Tak po prostu, bo tak, a co!?
Uświadamiam, żydzi nie tylko ukradli Amerykanom wybory, że ukradli im władzę nad własnym krajem, ale teraz ukradną im sam ten kraj! To już Palestyńczycy mają większe jaja niż WASPy w Stanach Zjudoczonych!
Bo w dzisiejszej wojnie to okupant jest w konspiracji a konspiracja jest u okupanta jak na patelni! „Społecznościowej”!