Z uwagi na rządowe obostrzenia nie można się stołować w lokalach gastronomicznych. Ale okazuje się, że są na to sposoby: pokoje na godziny, barman do wynajęcia czy imprezy za zamglonymi szybami. Oczywiście obowiązuje dyskrecja – pisze Gazeta Wyborcza.
Restauracje mogą pracować w trybie tylko na wynos. Ale jak się okazuje, to tylko jedno – oficjalne – oblicze branży, zmuszonej egzystować w czasach zarazy i ograniczeń. Jest i drugie – gastronomiczne podziemie, które działa na przekór ministerialnym wytycznym i sanitarnym zakazom – czytamy w Wyborczej.
– Są miejsca typu „speakeasy”, które przyjmują tylko zaprzyjaźnionych i stałych klientów. Ja tak nie robię, choć kusi mnie, aby przestać się przejmować obostrzeniami i dołączyć do tego grona – zwierzył się Wyborczej jeden ze znanych warszawskich restauratorów.
Dziennikarz Wyborczej dotarł do dwóch takich miejsc w Warszawie, na Żoliborzu i w Śródmieściu.
– Robimy „śledzika” na 20 osób. Artyści, dziennikarze, ludzie kultury. Jedzenie, picie, kilku didżejów, którzy zadbają o muzyczny klimat. Zaczynamy o godz. 21 i biesiadujemy do rana. Spotykamy się regularnie. Szyby zaklejamy stretchem, aby z ulicy nie było niczego widać, pełna konspiracja – usłyszał dziennikarz od właściciela jednego z tych miejsc. Wejście kosztuje 70 zł, warunkiem jest degustacja serwowanych na miejscu smakołyków.
Lokal na Żoliborzu jest dobrze ukryty pośrodku blokowiska, na tyłach budynku. Prowadzi do niego wąskie wejście. Nie ma okien. – Jestem w stanie przygarnąć trzy osoby – mówi szef lokalu. – Pod warunkiem że barman zgodzi się przyjechać. Piwo „na barze” kosztuje od 10 do 16 zł. A za wpisowe biorę 50 zł od łebka, bo ja najwięcej ryzykuję – informuje.
Zdaniem ekspertów problem z omijaniem przepisów przez przedsiębiorców bierze się ze źle stworzonego prawa. Prawnicy wskazują, że bez wprowadzenia stanu nadzwyczajnego nie można ograniczać swobody działalności gospodarczej.
– A rząd nie dość, że je ogranicza, to publikuje z dnia na dzień niejasne rozporządzenia. Jeśli dodać do tego, że czołowi politycy długo nie nosili maseczek i mówili o „pandemii w odwrocie”, trudno się dziwić, że obywatele obchodzą przepisy – mówią eksperci.
– Bar z obsługą wynajęty na kilka godzin w czasie COVID-u to nic innego jak mobilna pomoc psychologiczna zamiast taksówki z czasów regulacji przewozu osób. Degustacja wina połączona z możliwością zakupu to jak sportowy samochód będący formalnie pomocą drogową tylko po to, żeby móc odliczyć pełen VAT od jego zakupu. Przedsiębiorcy nie wymyślili niczego nowego. Są zmuszeni walczyć o dorobek życia, więc robią wszystko, by zaspokoić popyt – komentuje Przemysław Ruchlicki, ekspert prawno-gospodarczy z Krajowej Izby Gospodarczej.
Źródło: Gazeta Wyborcza